Strona główna

Witamy na stronie grupy motocyklowej ''Motocykliści Teresina''! Strona przedstawia naszą wspólną działalność i pracę.

Zapraszamy do zapoznania się z najnowszymi aktualnościami z życia naszego Stowarzyszenia, a także do zajrzenia do naszej galerii.

Aktualności:

(WYJAZD) SPOTKANIE ZAKOŃCZAJĄCE SEZON 2011!
(09.10.2011r.)


No niestety przyszła ta zimna pora zakończyć sezon… Początkowo data spotkania była ustalona na dzień 08.10.2011r. (sobota), ale z powodu pogody, deszczu przełożyliśmy na niedziele 09.10.2011r.
A więc dnia 09.10.2011r. postanowiliśmy zrobić wyjazd, spotkanie zakończające sezon motocyklowy 2011. Początkowo zbiórka odbyła się o 13:00 u Pająka, następnie przejazd przez Teresin i wyjazd do Błonia, tam właśnie napełniliśmy swoje żołądki cheeseburgerami! Następnie około godziny 15:00 w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Skrzelew (Dni kukurydzy).
Niestety dzień był zimny, nie przyjemny do jazdy ale czego się nie zrobi aby się nacieszyć ostatnimi dniami jazdy!




RELACJA TOMKA Z WYPRAWY DO RUMUNII!
(22.07. - 06.08.2011r.)

22.07 Piątek: Po południu doleciał do mnie Docent z Gdańska. Po powrocie z roboty pakowanie rzeczy w domu a następnie w garażu na moto. Po spakowaniu wszystkiego przelałem sobie pół litra oleju przekładniowego do smarowania do butelki po neste a litr silnikowego do butelki po coli i przypiąłem to na półce przy kufrze. Ten olej w butelce po coli miał pewne uboczne skutki ale o tym później.

23.07 Sobota: Wstaliśmy o jakiejś 6:30 a start ustaliliśmy na punkt 8:00. Pod garaż przyjechał MsPawcio i dwóch znajomych na maxi skuterze żeby nas odprowadzić kawałek. Ruszyliśmy w deszczu, który potem nam trochę towarzyszył w trakcie wyprawy. We Mszczonowie dołączył Siwy a w Grójcu po krótkim postoju dołączył Mnich z Warszawy. W trakcie tego postoju Docent postanowił się napić Coli ale tej z tylnej półki kufra  czyli oleju silnikowego, dobrze że nie zdążył przełknąć i wszystko wypluł. Jak zebrała się cała ekipa ruszyliśmy w kierunku Rzeszowa i przejścia w Barwinku. Za Rzeszowem obiad w dobrej knajpce i dzida na granicę gdzie wymieniliśmy trochę kasy na walutę Rumuńską i Węgierską. Na wjeździe do Słowacji kilka zdjęć pod tablicą Slovakia  Od razu czuć inny klimat, mniejszy ruch, fajne widoczki, dziwne napisy na sklepach, np "cipo rucha" Po drodze mijaliśmy polaka na TDm-ie ze 3 razy aż wkońcu złapaliśmy go na stacji, pogadaliśmy chwilę, diesel poruchał i polecieliśmy razem szukać noclegu na Węgrzech bo pierwszy na Słowacji wypełniony po full z racji jakiejś imprezy. Udało się w miejscowości Sarospatak (cena za pokój 11 tyś forintów za 4 osoby lub ta sama cena za 4 namioty, lub kawałek obok na innym campingu opcja pod namiotami 19 tyś forintów) więc oczywiście wzięliśmy pokój, na naszą kasę to wyszło z 50zł od osoby. Wizyta w barze na browara (bardzo ładna barmanka) posiedzieli my popili i poszli do pokoju, zjeść, posiedzieć i spać. Dystans na dziś 555km

24.07 Niedziela: Rano pobudka, prysznic i w drogę. Dolecieliśmy do Tokaju, krótki spacer po mieście, śniadanie, i w drogę, zaliczając po drodze skrzynkę Geocaching. Drogi fajne, widoczki też. Na granicy Węgiersko-Rumuńskiej udało nam się zrobić zdjęcia pod napisem Romania, a jak się okazało zdjęć na granicy robić nie można bo uświadomił nas o tym strażnik, więc ok ok (ale my już i tak fotki mieliśmy) sorry sorry i na motocykle. Tankowanie tuż za granicą, i tutaj padł mój i co poniektórych rekord a mianowicie 294km do rezerwy a tankowanie dopiero po 321km. Spalanie spadło do poziomu 4.8 l, byłem w szoku bo bez kufrów po Polsce praktycznie zawsze wychodzi po 6 litrów, a tutaj załadowany jak bym jechał na koniec świata i tak mało paliwa Dolecieliśmy do Satu Mare, tutaj także mały spacer i coś do jedzenia. Siedzieliśmy w pizzeri i mieliśmy z Docentem wizytę policji, podszedł przywitał się i opowiadał że jeździł w policji na BMW ale się przewrócił i pościerał i już nie chce na motorze jeździć, pytał czy z Polski i czy turyści a zaraz po tym zawinęli jakiegoś łebka i pojechali. Chwilę później spotkaliśmy parę z Polski autem. W kościele starsza pani pokazała nam muzeum (nic specjalnego, jedno małe pomieszczenie, jakieś szaty idt). Zakupy w Kauflandzie i kierunek Sapanta. Pierwsze wrażenia w porządku, ludzie mili, machają, w Satu Mare zagadywali, np gość na skrzyżowaniu podszedł się przywitać jak staliśmy na czerwonym, cieszył się i gadał choć i tak go nikt nie rozumiał. W Sapancie standard czyli wesoły cmentarz a później trafiliśmy na ichnie wesele, zaczynało się wieczorem i to w niedzielę. Nocleg mieliśmy tuż koło cmentarza po drugiej stronie ulicy na przeciwko sklepu, za 80 lei cały pokój z łazienką, wszystko czyste i ładne. Wieczorem poszliśmy w kierunku sali weselnej ale z racji dużej ilości tubylców w być może już wskazującym stanie odpuściliśmy i wróciliśmy na nocleg. Humor dopisywał bo chłopaki wydoili 2 wina z czego jedno 2 litry :pob: Przebieg 274km

25.07 Poniedziałek: Rano jajecznica ze świeżym chlebem kupiona u naszej gospodyni. I spotkaliśmy kolejnego rodaka autem, tylko że on na cały miesiąc (takiemu to dobrze). Gospodyni miła i sympatyczna, zna trochę angielski więc idzie się dogadać, miejscówka godna polecenia. Polecieliśmy żółtą drogą do Barsany do monastyru, tam pewien turysta pokazał nam na mapie miejsce i powiedział "easy road" i tłumaczył że ładnie i wogóle, ale chyba jak się później okazało, nie o drogę mu chodziło. W miejscowości Viseu de Sus szukaliśmy owej drogi, ale trafiliśmy na gruntową koło jakiejś kolejki (i to chyba o tą kolejkę mu chodziło) Przebiliśmy się na drugi brzeg małym mostkiem (wszyscy po za Docentem się mieścili na szerokość, on musiał ściągać jeden kufer). Po drugiej stronie postanowiłem ponownie wrócić na drugi brzeg ale rzeką, bo widziałem że wóz z koniem ledwo koła moczył. Jak ruszyłem było fajnie bo płytko i w miarę przyzwoite podłoże, ale po chwili znalazłem się w dużo głębszym miejscu i na kiepskim podłożu, duże kamienie a woda sięgała już ponad kolana siedząc na motocyklu, do wlotu filtra powietrza zabrakło jakichś 3cm, prąd zrobił się silniejszy no i zacząłem się nieco obawiać, wyłączyłem silnik żeby nie zassał wody i darłem się żeby mi chłopaki pomogli (darłem się bo byli daleko). Każda próba ruszenia mogła skończyć się glebą i zatopieniem trampka a tego nie chciałem, bo dno naprawdę nie było przyjemne do jazdy. Ekipa przybyła z pomocą, Mnich z Siwym wbili do rzeki a na brzegu gość pokazywał wody do pasa, ale Mnich wyczaił miejsce gdzie było płycej i wyciągnęliśmy trampka z wody, a Docent robił z brzegu zdjęcia. To nie prawda że sidi adventure nie przemakają wylałem sporo wody z butów. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy za Siwym, który twierdził że to właściwa droga, ale niestety mylił się i w ten oto sposób mieliśmy offa po Rumuńskich górach, błocie i kamieniach, mimo tobołów daliśmy radę pokonać w dwie strony jakieś 16km, skoro celica wjechała i dacia to i my musieliśmy dać radę, droga w pewnym miejscu nie nadawała się do jazdy więc zawijka i z powrotem na główną, ale długo nią nie jechaliśmy bo Siwy chciał na szczyt jakąś kolejną boczną drogą mi na podjazdach podbijało przód do góry bo przesadziłem z ilością rzeczy. Dolecieliśmy fajnymi serpentynami w okolicę miejscowości Carlibaba, gdzie wbiliśmy na drugą stronę rzeki do jakichś motocyklistów na nocleg, okazali się być Czechami, jeden na CZ 175 z 64 roku, drugi na yamaha xs 400 i dziewczyna na XT-ku. Ci także znali angielski więc gadało się dobrze, oni na 10 dni. Docent z okazji imienin przywiózł wodę rozmowną i tak siedzieliśmy przy ognisku, ja jedynie spróbowałem specjału Czechów, a mianowicie pepsi lemon z rumem. Zaczęło grzmieć i błyskać ale na szczęście nas ominęło. Kolega co przyjechał CZ-ką miał fajny kufer centralny, czyli zakręcaną beczkę ale jak widać spełniała swoje zadanie. Przebieg na dziś to tylko 195km.

CIĄG DALSZY

26.07 Wtorek: O jakiejś 7 rano naszego czasu mieliśmy budzik w postaci krowy z dzwonkiem na szyi, która kręciła się koło namiotów i chciała skonsumować Docenta kondon na namiot i moją manetkę gazu. Wczoraj w Sapancie zdechła moja ładowarka do nawigacji więc nawi była balastem ale i tak Auto mapa 6.5 ma małe pokrycie Rumunii bo nie było większości dróg po których się poruszaliśmy, jedyne do czego dobrze służyła to pokazywanie wysokości. Zaczęliśmy się powoli pakować, wymieniliśmy się meilami z Czechami. Dziś celem był wąwóz Bicaz, pogoda dopisywała tylko do południa, a potem to już co i rusz lało, momentami tak że trzeba było robić postoje bo nie dało się jechać. Po drodze obiad i tutaj zamówiłem Ciorbę Raduteana czy jakoś tak, była z kurczakiem ale nie dobra, drugi raz już tego nie zamówię. Wąwóz i widoczki fajne ale samo miasto nic specjalnego więc dzida dalej, w mieście Pietra Neamt nabyłem kabel usb i przy użyciu Docenta przejściówki udało się naładować nawi. W miejscowości Roznov odbiliśmy na drogę 159C a potem 156A i dotarliśmy do Tazlau na nocleg, popytaliśmy we wiosce i pokierowali nas do kobitki. Pierwsza rozmowa odnośnie pokoju wyszła na nie, bo pani miała nieprzyjemne doświadczenia z motocyklistami, zostawili jej syf w pokoju itd. Ale poszedłem zobaczyć pokoje i pole namiotowe oraz dogadać co i jak i przekonałem ją aby jednak nam zaufała i dała pokoje, udało się po 50zł za pokój czyli po 25lei na łeb. Pani cały czas się obawiała ale my postanowiliśmy zostawić po sobie dobre wrażenie, zostaliśmy poproszeni o nie wchodzenie w butach, i o wyrzucanie papieru toaletowego do kosza a nie do sedesu bo wywala szambo Wieczorem kolacja, prysznic i spać. Przebieg na dziś 232km

27.07 Środa: Standardowo pobudka bez pośpiechu, śniadanie i oczywiście deszcz, bo jakże by inaczej... Trasa została już na początku zmodyfikowana i lecimy inaczej niż było zakładane, wybraliśmy więcej bocznych dróg i trochę białych. Biała kamienista wspinała się na ponad 800 m.n.p.m, miejscami było ciekawie bo droga w górę i kręta. Na dole przerwa przy strumyku, kilka fotek i dzida dalej na kolejną krętą górską drogę w większości asfaltowa, częściowo betonowe płyty i wspięliśmy się nią na 1163m. Po woli pizza i powoli zaczynamy się rozglądać za noclegiem, ale ta część Rumunii jest płaska i dość nudna więc nie mogliśmy nic znaleźć bo zmierzamy w kierunku morza. Już po ciemku zaczynamy szukać krzaczorów ale też nic specjalnego, próbowaliśmy nawet na bazie ciężarówek ale cieć tylko pokazał gdzie możemy spróbować (może by nas wpuścił ale akurat ktoś tam był chyba z szefostwa bo stało jakieś lepsze auto). Wypatrzyłem pensjonat bliżej niż te 3km które nam pokazał nocny stróż na bazie. Wypas za 37.50 leja na głowę, ręczniczki, mydełka, szamponik, telewizja itd. Dziś poszło 360km

28.07 Czwartek: Rano okazało się przy pakowaniu że u Mnicha pękł stelaż od bocznych kufrów, więc po drodze tankowanie i warsztat żeby to pospawać. Dolecieliśmy do Tulcea i szukaliśmy statku na Sulinę po delcie Dunaju ale wkońcu jak znaleźliśmy to odpuściliśmy i pocisnęliśmy do Constanty cały czas wybrzeżem aż do końca drogi po prawej od Dunavatu de Sus co okazało się złym pomysłem bo przed końcem stanęliśmy a ja z Mnichem poleciałem zobaczyć czy faktycznie droga się kończy. Droga schodziła do wody. Zawijka żeby wrócić do chłopaków i ruszył przed nami dzieciak na rowerze, Mnich go wyprzedził a w momencie kiedy ja go wyprzedzałem ten postanowił skręcić w lewo bez dawania jakiego kolwiek sygnału czy choćby rozejrzenia się co poskutkowało spotkaniem mojego i jego pojazdu, konkretna gleba, po kilku fikołkach po asfalcie podniosłem się a dzieciak cały czas mnie przepraszał i podnosił ze mną motocykl splątany ze swoim rowerem, nerwowo i szybko chciał swój rower, i po tym jak wyjąłem jego kierownicę z czachy motoru i zacząłem stawiać z Mnichem moto na bok drogi dzieciak zniknął z rowerem, raczej musiał go nieść bo tylne koło było w kształcie ósemki. Mnich poleciał po resztę, dzieciak też się pojawił ale bez roweru, do tego trochę ludzi, przyszła też mama tego dzieciaka. Małolatowi na szczęście się nic nie stało, ja się poobijałem. Pokazałem jego matce motocykl i to co zrobił i chyba go zjebała i zaraz oboje zniknęli, chyba bała się że będą musieli zapłacić. Straty to rower dzieciaka, u mnie dziura w czaszy i trochę skrzywiony stelaż pod czachą, urwany boczny kufer i pogięte stelaże z tyłu, ja pozdzierałem ręce bo akurat bez rękawiczek bo było bardzo gorąco, biodro zdarte, lekko łokieć i trochę kolano, na kasku rysy bo przejechałem delikatnie głową po asfalcie. Jakiś facet pomógł zamocować ponownie kufer, poszedł między innymi wyprostować blachy mocujące. Dzieci które się tam znajdowały pozbierały moje rzeczy i wszystko mi przynosili, nic nie zginęło Posiedzieliśmy trochę ani kobita ani dzieciak się już nie pojawili więc ruszyliśmy dalej. Ruszyliśmy w kierunku Esala gdzie były fajne ruiny zamku po drodze trampek mój zamilkł, kontrolki zgasły i cisza, pobocze i szukamy powodu przy akumulatorze i bezpiecznikach bo nie ma ewidentnie prądu, ale przyczyną była czerwona wtyczka pod czachą więc po wpięciu wszystko wróciło do normy Do zamku wiodła szutrowa droga po zboczu góry, mijaliśmy tam rumuna, który srał w kucki przy samej drodze, ubaw mieliśmy spory a gość musiał się nieźle zdziwić bo jak się okazało do zamku na sam szczyt wiodła asfaltowa droga Rozbiliśmy się kawałek dalej za wzgórzami 15m.n.p.m z dostępem do wody. W nocy zajebiście gwieździste i czyste niebo Mnich wymieniał każdą konstelację Po drodze jeszcze przed zamkiem dogonił nas rumun dacią i jechał koło mnie coś krzycząc więc się zatrzymaliśmy, chciał nam dać nocleg, camping, bungalov, łódki rybki rejsy po Sulinie itd. Podziękowaliśmy ale wzięliśmy wizytówkę. Dziś 225km

JEDZIEMY DALEJ

29.07 Piątek: Ruszyliśmy rano żeby zdążyć przed upałem. Goniliśmy cały czas możliwie blisko wybrzeża, czyli białe, żółte i czerwone Dolecieliśmy do końca drogi do ruin, ruiny nawet fajne ale dla niektórych może to być tylko sterta kamieni dobrze poukładanych. Tam ponownie spotkaliśmy rodaków, tym razem jeepem, rodzinka, okazało się że kierowiec latał trampkiem 650-ką ale sprzedał. Wymieniliśmy doświadczenia i opinie i dzida dalej, plan był taki żeby w Navodari zrobić nocleg, ale po tym co tam zobaczyliśmy zjedliśmy tylko obiad i pojechaliśmy dalej przez Mamaię i Constantę potem na autostradę i do Bukaresztu autostradą, 5 lei za całą autostradę i ostra nuda. W Bukareszcie chcieliśmy zobaczyć tylko Buleward Unirii i to co zostawił po sobie Czał Czesku i zobaczyliśmy. Jak wylecieliśmy z Bukaresztu w kierunku Ploesti zaczęło się robić późno i ciemno a do tego zaczęło się daleko przed nami błyskać więc zaczęliśmy powoli acz nerwowo szukać noclegu a był z tym mały problem. Po drodze zatrzymaliśmy się przy dwójce motocyklistów (myślałem że mają awarię), przy okazji zaczęliśmy pytać o nocleg. Źle zrozumiałem dziewczynę bo zrozumiałem że czeka na znajomego i zostawiają nas i odjeżdżają a ona podobno chciała dać nam nocleg, aczkolwiek rozmowa była o kasie i to nie w leiach a w ojro, ale kawałek dalej trafiliśmy pokoje sztuk 2 za 100 lei czyli po 25 za osobę. I w sumie dobrze że źle ją zrozumiałem bo po tym jak się w hotelu rozpłaszczyliśmy i rozebraliśmy z ciuchów to całe piętro było strefą skażoną, ale to nic dziwnego bo jechaliśmy w upale i chyba około 12 godzin. Dystans 418km

30.07 Sobota: Wstaliśmy dość późno ale po wczorajszym nie ma się co dziwić. Docenta trampka przed wyjazdem odpalamy na pych bo wczoraj aku miał suchy i jeszcze w nocy uzupełniali go wodą destylowaną. Ruszamy w kierunku Beciu do wulkanów błotnych, ale po tankowaniu gdzie ponownie zapalamy Docenta na pych i wychodzi na to że musimy znaleźć jakiś serwis albo sklep, pomaga nam w tym dwójka motocyklistów z Bukaresztu na jednym czoperku. Zaprowadzili nas pod sam serwis i trochę tam z nami posiedzieli. Jak się okazało w serwisie akumulator to trup, mechanik dał drugi z BMW F650 ale to nie pomogło bo regulator okazał się także padnięty i ten zostaje założony od ATV. Po pół dnia w serwisie ruszamy ponownie na wulkany, znowu lecimy po małych wioskach, fajnych zakrętach z fajnymi widokami. Przy wulkanach stwierdzamy że zostajemy tam na noc bo już dalej nie ma sensu jechać żeby znowu po nocy nie szukać noclegu. Nocleg kosztuje nas po 5 lei od osoby, za motocykle i namioty się nie płaci. Wulkany fajne i podobno dobre na reumatyzm, poinformował mnie o tym właściciel terenu jak zobaczył moją rękę do łokcia w błocie. Mnich wziął to tak do siebie że wpakował się jedną nogą prawie po pas w to błoto Dziś marne 156km

31.07 Niedziela: Dziś na cel mamy Brasov, po drodze kolejne spawanie stelaży u Docenta i Mnicha. Przez Brasov tylko przejechaliśmy i z miasta w kierunku Branu wyprowadził nas motocyklista na Fazerze. W Branie ponownie spotykamy polaków samochodem i motocyklami. Był nawet trampek ale nie wiemy kto bo gość zabalował i skończył w szpitalu po upadku z okna (nie wiem dokładnie co sobie zrobił) opowiadał nam jego kolega, który z nim przyjechał. Wstęp na zamek 20 lei od osoby, moim zdaniem warto, ale ja akurat zamki lubię. Następna na celu była Sighisoara, zmierzaliśmy w kierunku białej drogi i jeszcze na asfalcie po raz kolejny na wyprawie zrobiło mi się ciepło bo szła grupka turystów z małą dziewczynką, która nagle wybiegła mi przed moto, dałem po hamulcach i odbiłem w lewo, całe szczęście rodzice zdążyli ją szybko złapać bo mogło dojść do nieszczęścia (swoją drogą odpowiedzialni rodzice że nie szli za rękę z tak małą dziewczynką). Nocleg gdzieś po drodze na łące gdzieś około 19. Dzisiejszy dystans 241km.

1.08 Poniedziałek: W Sighisoarze rundka po mieście, standardowo po dwóch (robiliśmy tak od początku, dwóch zostaje a dwóch idzie i potem zmiana). Zaliczyliśmy jeszcze pocztę żeby wysłać pocztówki, następnie obiad w pizzeri przy dużym parkingu. Ruszyliśmy w kierunku trasy transfogarskiej, przejeżdżając przez miejscowość Barcut zostaliśmy zagadani przez dwie dziewczyny wyglądające przez okno (Roxana i Dalia). Do trasy 7c dotarliśmy już późno, na ponad 2 tyś metrów wspięliśmy się we mgle i w deszczu przy temperaturze około 8 stopni. Czas rozejrzeć się za noclegiem więc zjeżdżamy w dół w kierunku hotelu, zatrzymując się po drodze przy schronisku ratowniczym i pytam gościa wyglądającego przez okno "cazary" a on "english" więc zaczynamy nawijkę po angielsku i wtedy podszedł Mnich zapytać co i jak i wtedy wszyscy buchnęliśmy śmiechem bo gość powiedział że od razu mogliśmy po polsku bo on też polak i też motocyklem niestety w schronisku nie dało rady załatwić noclegu bo powiedzieli że im się udało z jakimś ratownikiem dogadać ale ktoś w tym ośrodku powiedział że więcej osób nie wezmą żeby było miejsce dla ewentualnych połamańców. Na szczęście kawałek niżej był hotel gdzie bez problemu udało się wziąć jeden pokój dwu osobowy dla całej czwórki za 170 lei (na Węgrzech odmówili takiego numeru) przed snem jeszcze coś na ciepło w barze, potem prysznic i spać. Pokonany dzisiaj dystans to 243km

2.08 Wtorek: Śniadanie w hotelowym barze, ale rewelacji nie było i ruszamy polatać po transfogarskiej. Dojechaliśmy do góry pod tunel, pogoda ładna, asfalt suchy, przejechałem na drugą stronę tunelu a tam mgła i ciemno więc tamtej części nie dane nam było zobaczyć :) Potem dolecieliśmy z postojami na fotki aż do tamy, tam kupiliśmy palinkę i inny trunek którego nazwy nie pamiętam, ale pamiętam dziewczynę, która to sprzedawała Potem kawałek białą drogą ale dosłownie kawałek i zawijka z powrotem żeby kierować się na transalpinę, ale zaliczyłem jeszcze po drodze z Mnichem 1480 schodków w Poenari do ruin zamku Drakuli, tam też pod hotelem widzieliśmy bliźniacze trampki na polskich blachach ale bez właścicieli. Po drodze jedliśmy w fajnej knajpce, zapisałem w nawi namiary (dobrze i tanio). Dolecieliśmy za Polo coś tam spotykając po drodze Grzechosława, tyle że on leciał w drugą stronę. Rozbiliśmy się na polanie koło strumienia w pobliży jakiejś jaskini na drodze równoległej do transalpiny (biała droga). Dziś poszło 216km

3.08 Środa: Wróciliśmy do jaskini, ale w sumie nic specjalnego a wstęp 5 lei. Spotkaliśmy pod jaskinią faceta na Dominatorze, który potem w górach na tej białej drodze dołączył do nas i jechał z nami do transalpiny (kolega miał na imię Mario). Droga którą lecieliśmy była świetna, dolecieliśmy do campingu po drodze zostawiając Docenta nad jeziorem żeby złowił jakieś rybki. Z campingu polecieliśmy do Petersani się zatankować, droga niby asfaltowa ale bardziej męcząca od tej białej offroadowej a powrót niestety tym samym odcinkiem drogi tym razem pod górę. Potem od razu w kierunku przełęczy, ale przy samym wjeździe na transalpinę zabieramy się za naprawę czujnika bocznej stopki w Dominatorze Mario, bo miał z nim problemy, trochę izolacji, trytytek i zrobione, Mario już nie musi 10 razy odpalać i bawić się stopką żeby ruszyć. Dzida na górę, asfalt ładny, widoczki super co kawałek zdjęcia, Sławek chciał się zapytać czy mocuje aparat i bach (parkingówka) wspięliśmy się na przełęcz na 2140 metrów, Siwy poleciał sobie jeszcze na jeden ze szczytów więc być może był i wyżej, ja z Mnichem odpuściłem ale pojechał z nim Mario, teren był trochę grząski a podjazd spory. Widoczki na transalpinie są świetne. Na dół zjeżdżaliśmy w dość szybkim tempie bo zebrały się chmury i nie chcieliśmy powtórki z transfogarskiej. Wróciliśmy na camping, mieliśmy uzgodnione przez Mario namioty po 10zł od osoby ale Docent wziął bungalowy bo jemu powiedzieli że nie ma miejsc na namioty, za bungalowy 2 osobowe 20 lei od osoby i Mario też musiał więc faktycznie miejsca mogły się skończyć bo jednak trochę nas nie było a osób sporo. Miejsca w tych domkach tyle co w namiocie. Spotkaliśmy czarnuchów byli na drugiej stronie campingu, dołączyli do nas do stołu wieczorem, i tak posiedzieli, pojedli i popili a potem poszli spać. Na dziś licznik pokazał 206km

4.08 Czwartek: Docent z Mnichem polecieli na urdele, Siwy wietrzeje po wczorajszej palince i piwkach, i tak siedzimy i czekamy na resztę. Sprawdzamy olej w dominatorze i susza, dałem Mario swój olej, dolał pół i dalej susza, dolał cały mówiąc że zapłaci ale powiedziałem że motocykliści muszą sobie pomagać i nie ma sprawy, pojawiło się pół stanu na bagnecie. U mnie nie ubywało więc odciążyłem się o 1kg, znaczy się coś tam pewnie i ubywa ale nie w takim stopniu żeby trzeba było często uzupełniać. Jak ekipa się zebrała, ruszyliśmy w drugą stronę transalpiny w kierunku Sebes, faktycznie dość nudna, nie do końca wyasfaltowana ale już nie dużo brakuje, do tego drzewa przy drodze więc nic nie widać. Po 20km okazało się że zostawiłem coś w domku chłopaków, swój sprawdzałem ale o ich zapomniałem, zostawiłem ładowarkę do baterii razem z bateriami, więc ognia z powrotem, w połowie odcinka wyprzedzam dacie, na campingu zabieram co moje i wracam i po jakichś 5 km ponownie mijam się z tą samą dacią, albo ja za szybko jechałem albo on się wlókł na jednym zakręcie bym się nie wyrobił bo przeginałem ale udało się. W Sebes krótka przerwa i pożegnanie z Mario, wspólna fotka i lecimy na Węgry najkrótszą i najszybszą trasą. Moje tylne łożysko dawało o sobie znać już wczoraj na transalpinie, ale stwierdziłem że do polski powinno wytrzymać. Nie wytrzymało niedaleko od granicy zaczęło zgrzytać, zjechaliśmy do pierwszego spotkanego hotelu ale cena nam nie odpowiadała, łożysko znowu zgrzyta więc zjechałem pod jakąś dużą przemysłową farmę i na migi tłumaczyłem gościowi o co chodzi że chcemy rozbić namioty bo mam awarię (angielskiego nie znał) pozwolił na polu się rozbić Zabraliśmy się za łożysko ale wszystko ładnie pięknie po za zewnętrzną bieżnią, ta niczym nie dała się wybić, a mieliśmy dostęp do warsztatu na tej farmie bo chłopak nam go udostępnił, po kilku próbach różnymi sposobami, odpuszczamy do rana żeby znaleźć jakiś warsztat. Dziś wyszło 394km

5.08 Piątek: Rano Siwy pakuje koło na bagażnik i leci do mechanika i zdążył w porę bo mechanik też motocyklista i już spakowany do wyjazdu (też do Budapesztu). Bez migomatu się nie obeszło żeby tą bieżnię wybić, naprawy dokonał za free Trampek poskładany, bagaże zamocowane i ruszamy na autostradę (na węgrzech obowiązuje winietka na motocykl, 4 dni za 4.5 euro). W Budapeszcie mała rundka z buta po mieście a potem sprawdzenie kilku namiarów na nocleg, które podesłał mi Geza (kolega poznany na zlocie w Koninkach) Niestety osobiście nie udało nam się spotkać z nim. Rozbiliśmy się na campingu "Bikercamp" na ulicy Benyovszky Moric 40, język to oni mają barbarzyński, żeby odczytać niektóre nazwy miast czy wsi, lub zrozumieć co oni mówią... a mówią ludzie "Polak Węgier dwa bratanki" Na campingu prysznic, zostawiliśmy graty i ruszyliśmy ponownie w miasto,o mało bym się nie wyrżnął przy wyjeżdżaniu z podwórka bo nie mogłem opanować pustego trampka, jakoś dziwnie się prowadził bez bagażu, miotało mną jak szatan za bardzo się przyzwyczaiłem do obładowanego. Chcieliśmy zobaczyć miasto po zmroku i zrobić trochę fotek z góry Ellerta. Drugi raz tego samego dnia lądujemy w dobrej knajpie (mam namiary w nawi) dobre żarełko i niedrogo, i bardzo duży wybór. Auto mapa 6.5 daje radę w Budapeszcie ale potrafi trochę zamotać, jest tam trochę jednokierunkowych i zakazów skrętu, a Hołek nie zawsze je brał pod uwagę chyba ze dwa razy ich nie widział a czasami kazał robić kółka ale do celu mimo wszystko doprowadzał. Dziś mieliśmy 291km

6.08 Sobota: Dziś tylko jazda, bo kierujemy się do domu. Na Węgrzech Docent robi jeszcze zakupy winiaczy do domu i znowu autostradą (można usnąć, długo prosto i nudno) potem Słowacja też jakoś szybko zleciała tylko że tutaj odłączył się Mnich, bo chciał obejrzeć zamek Spiski czy jakoś tak, przed granicą Siwy bierze trochę ichnich browarów i śliwowicę, ja idę w jego ślady ale biorę tylko śliwowicę. Wkraczamy do Polski i tniemy na Rzeszów, bo przejście zaliczyliśmy to samo co w tamtą stronę. Koło Rzeszowa ponownie obiad w tej knajpce co jedliśmy jadąc na Rumunię i długa do domu, trochę miejscami przeginaliśmy ale... znowu deszcz nas złapał, wyjechaliśmy w deszczu i wracamy w deszczu. Przed Grójcem na stacji Docent się z nami żegna i tnie prosto do Gdańska, my też ruszamy i około 20 meldujemy się w okolicach, Siwy zostaje pod Mszczonowem a ja zwijam się do Żyrardowa. U mnie wyszło chyba jakieś 784km mój rekord jednego dnia. Docent melduje się około 24:15 w domu po 1148km a Mnich około 22 po 900km. Tak że wszyscy szczęśliwie i cało do domu wrócili, wyprawa się udała, dzienne przebiegi mogą się nieznacznie różnić u mnie i u reszty ekipy bo a to ktoś do sklepu wyskoczył a to ja się po coś wróciłem itd itp. Koszty moje jak pisałem wyszły w okolicach 2500-2600zł a chłopaki muszą sami napisać. BYŁO WARTO I BYŁO DUŻO DOBRE :yaho: :ok:



MOTOCROSS SOCHACZEW
(18.06.2011r.)


W dniu 18.06.2011r. na Sochaczewskim Torze Podzamcze odbyły się XVIII zawody motocrossowe o Puchar Burmistrza Miasta Sochaczew Piotra Osieckiego. Impreza organizowana była przez Sochaczewski  Klub Motorowy „SZARAK”. Zawody te rozpoczęły się o godz. 12:20.
Ziutek oraz Pająk przybyli pooglądać rywalizację zawodników. Gratulujemy zawodnikom wygranych oraz dalszych sukcesów!




BORUTA DEVIL PARTY
SOCHACZEW (10-12.06.2011r.)



W dniach od 10 do 12 czerwca 2011r. odbył się zlot w Sochaczewie/Tułowicach Boruta Devil Party organizowany przez Boruta MC Poland - Chapterha Sochaczew.
Część naszej grupy odwiedziło progi Boruty w sobotę (11.06.2011r.). Tego dnia zbiórka odbyła się na terenie Muzeum Kolei Wąskotorowej od godz. 9:00 do 12:00, w tym czasie grał zespół na żywo „The Aim”. Na miejscu symulator do nauki jazdy na jednym kole!




O godz. 12:00 przejazd w samo serce odbywających się Dni Sochaczewa, gdzie odbyła się próba sprawnościowa pojazdów zabytkowych. Następnie odbył się pokaz ratownictwa medycznego, gdzie  w kolizji uczestniczył samochód oraz motocykl. Zaraz po pokazie ratownictwa, stunterzy pokazywali co potrafią! Bardzo ciekawy pokaz stuntu, gdzie zawodowcy pokazywali różne triki na motocyklach, quadach, skuterze!





Około godz. 15:00 parada ulicami  miasta w stronę Tułowic, do diabelskiego centrum rozrywki. Na miejscu konkursy, muzyka na żywo, jedzenie itd.

Niestety byliśmy tylko w sobotę, ale nadrabiamy za rok!!
Gratulację dla organizatorów!!
Wielkie dzięki za udany zlot.


I ZLOT MOTOCYKLOWY "U ŻELAZNEGO"
(10-12.06.2011r.)

Teresin gościł u Żelaznego Orła na I Zlocie Motocyklowym „U Żelaznego” . Zlot odbył się w dniach 10-12 czerwca 2011 na terenie Ośrodka Wychowania Ekologicznego i Wypoczynku w Budach Grabskich k/Skierniewic. Impreza rozpoczęła się w piątkowe południe, a zakończyła się w niedzielę rano.

Na miejscu Ośrodka było wiele ciekawych atrakcji. Wystawowe H-D w malowaniach artystycznych prezentowane przez firmę Scullcrew, pokazy, koncerty i wiele innych.
Pierwszą grupą muzyczną, która wystąpiła na scenie był zespół The Cold, a następnie grupa Imish.




U bram zawitała władza miasta z Panem Prezydentem Leszkiem Trębskim oraz Panią Wiceprezydent Beatą Jabłońską, aby oficjalnie dokonać otwarcia imprezy poprzez przecięcie łańcucha motocyklowego.

Drugiego dnia około godz. 10:00 przyjechał autokar, aby zabrać chętnych na wycieczkę edukacyjną z przewodnikiem po Skierniewicach. W czasie wycieki, około południa zjawili się strażacy aby pokazać jak udzielać pierwszej pomocy przedmedycznej ofiarom wypadków drogowych.
Gdy wycieczka wróciła rozpoczęły się przygotowania do parady motocyklowej ulicami Skierniewic, celem parady był rynek.
Po powrocie również koncerty, muzyka na żywo.

Ostatni dzień (niedziela), był dniem pożegnania, z pewnością nikomu nie chciało się wracać z tak super imprezy!


Gratulujemy organizatorom tak udanej imprezy oraz organizacji pierwszego zlotu organizowanego przez Żelaznego Orła!


TRENING GYMKHANY - ŻYRARDÓW
(05.06.2011r.)

Patryk P. (Pająk) dnia 05.06.2011r. przy parkingu skate - parku odwiedził kolegów z Żyrardowa (Motocykliści Żyrardów) na treningu Gymkhany prowadzonego przez "Kudłatego".
A oto kilka fotek:






OBSTAWA ŚLUBU PIOTRKA I SYLWII
(04.06.2011r.)



W gorącą wiosenną sobotę 04.06.2011r. odbył się ślub Piotrka i Sylwii. Na obstawę wybrał się Norbert R. (Norek) oraz Patryk P. (Pająk).
Po południu o godzinie 15:00 spotkaliśmy się przy domu pana młodego (Kaski), i wraz z nim udaliśmy się do domu pani młodej do Plecewic. Około godziny 17:00 wyjechaliśmy na Ślub do Niepokalanowa. Para młoda przejechała bardzo pięknym samochodem (Warszawą). Po Mszy udaliśmy się na wesele do „Chabrowego Dworku”.
A młodym życzymy dużo szczęścia, radości oraz dzieci !





PROSTO Z GMINY - II ROZPOCZĘCIE SEZONU
MOTOCYKLOWEGO W TERESINIE

 
W majowym miesięczniku "Prosto z Gminy" ukazał się artykuł dotyczący II Rozpoczęcia Sezonu Motocyklowego w Teresinie, które odbyło się 7 maja, organizowanego przez naszą grupę.
Dziękujemy redaktorowi prowadzącemu - Marcin Odolczyk.

ŁOWICKA MAJÓWKA MOTOCYKLOWA (21.05.2011r.)


Dwóch członków naszej grupy (P. Pająk oraz M. Mergner) gościło 21.05.2011r. (dzień "końca świata") na Łowickiej Majówce Motocyklowej 2011 (Łowickie Otwarcie Sezonu Motocyklowego)

 

Wyjechaliśmy z Teresina o godzinie 10:15, i ruszyliśmy w stronę Łowicza (przez Aleksandrów, Bolimów, Nieborów…).
Po dojechaniu do Łowicza szukaliśmy os. Dąbrowskiego (miejsca zbiórki). Od godziny 11:30 do 12:30 odbyła się właśnie tam zbiórka, następnie ruszyliśmy paradą na Mszę Świętą do Kościoła na Korabce.
Msza rozpoczęła się o godzinie 13:00. Po Mszy Świętej odbyło się poświęcenie motocykli, po poświęceniu nastąpiła kolejna parada w stronę Nowego Rynku.



Na Nowym Rynku była prezentacje oraz odbył się również pokaz ratownictwa medycznego (bardzo ciekawy pokaz pokazujący wypadek motocyklisty z samochodem, jak wygląda wszystko krok po kroku!).
Do godziny 16:00 byliśmy na Nowym Rynku i ruszyliśmy uroczystą paradą do Nieborowa na camping. Na miejscu było sporo ciekawych atrakcji takich jak wspinaczka, strzelanie z łuku itp.
W stronę domu wyruszyliśmy o godzinie 17:00. Bardzo miło wspominamy tą imprezę, i mamy nadzieję że za rok również odwiedzimy Łowicz na tej imprezie. Pogoda była super, dopisała, strasznie gorąco.
Dziękujemy wszystkim motocyklistą za towarzystwo na imprezie!



 

Zegar
 
Kontakt
 
mototeresin@op.pl
20194667

Spotkania
 
Spotkania grupy odbywają się
w każdą ostatnią sobotę miesiąca o godzinie 15:00 u Prezesa.

Przyjaciele
 

Max Festiwal 2010 - Ochrzczony - Zbawiony

 

Copyright. Wszelkie prawa zastrzeżone.
by Pająk.

Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja